Logo Torn  
19 09 10 POZNAŃ
koperta
 
News

 12-10-2010

Zakupy, zakupy!
 20-07-2010

Pirelli wspiera najmłodszych.
 09-06-2010

Wracamy.
 18-05-2010

Wywiady ze zwycięzcami klasy STK 600 Junior
more
 
kalendarz

 01-02.05.2010 - Modlin
 15-16.05.2010 - Brno
 03-04.07.2010 - Slovakiaring
 24-25.07.2010 - Most
 07-08.08.2010 - Poznań
 21-22.08.2010 - Poznań
 18-19.09.2010 - Poznań

Brak pluginu Flash
strefa
22-06-2009Gadki Asfaltowej Wstęgi 2

Gadki asfaltowej wstęgi 2

Jest to fragment z książki Włodzimierza Kwasa „Gadki asfaltowej wstęgi”, która ukaże się w 2010 roku.

Meteorologia i mocne nerwy

 

Jak sądzisz, Szanowny Czytelniku, jakiej pogody najbardziej nie lubią zawodnicy wyścigowi? Pewno powiesz, że deszczu. Otóż nie, mylisz się. Niektórzy motocykliści nawet wolą ścigać się po mokrym. Zwłaszcza ci doświadczeni. Często zajmują o wiele lepsze miejsce, niżby je uzyskali w wyścigu na suchym torze. No, więc jakiej pogody nie lubią? Przekleństwem każdego jeźdźca wyścigowego jest pogoda nieustabilizowana. Ni to pada, ni to nie pada. Albo było sucho, spadł ulewny deszcz, ale przeszedł i tor zaczyna wysychać. Gdy do wyścigu pozostają minuty zupełnie nie wiadomo wtedy jakie opony zakładać. Opony z gładkim bieżnikiem, czyli „slick”, nie tolerują wody. I odwrotnie – gumy typu „wet” (mokre) nie nadają się na suchy tor. Muszą być chłodzone podczas pracy. Jazda po suchym asfalcie skończy się ich zniszczeniem po kilku kółkach. Są jeszcze opony „intermedium” czyli uniwersalne. I jak wszystko uniwersalne nie są dobre ani na suchym ani na mokrym.

Przy zmiennej pogodzie wśród braci zawodniczej zakrada się zdenerwowanie. Wielu z zatroskaniem co i raz spogląda w niebo, inni biegają co chwila do depot by stwierdzić czy tor już zmókł dostatecznie, czy też odwrotnie – odpowiednio wysechł. Niekiedy zmieniają koła, ale po 20 minutach klnąc szpetnie znów je wymieniają. A często właśnie odpowiedni dobór opon, owo idealne wstrzelenie się w warunki wyścigu, ma fundamentalne znaczenie dla wyniku. Jeżeli więc pogoda płata figle, jest wredna i złośliwa – co wtedy robić? Otóż ścigając się przez 21 lat, a później uczestnicząc w wyścigach jako szef teamu i dziennikarz przez kolejne lata zrozumiałem, że najlepiej czekać do ostatniej możliwej chwili. Nawet jeśli przyjdzie zmieniać koła już na polach startowych. Tak więc na meteorologię lekarstwem są silne nerwy. Pewnego razu przydarzyła mi się historia, która najlepiej świadczy o skuteczności tego lekarstwa.

Było to na Torze Poznań w czasach gdy po ziemi kicały dinozaury, a więc gdzieś w połowie lat 80. Mieliśmy już wtedy do dyspozycji (choć oczywiście nie wszyscy) „slicki” i „wety”. Ale nikt nie miał jeszcze drugich kół. Operacja zmiany ogumienia wiązała się nie tylko z demontażem i montażem kół z motocykla, ale też z pracowitym „łyżkowaniem”, wyważaniem itp. Trzeba tu dodać, że wyścigowe gumy były już bezdętkowe, ale nasze felgi do takich się nie nadawały – przepuszczały powietrze. Należało więc stosować dętki, a z upychaniem tego ścierwa w zbyt szerokiej oponie zakładanej na za wąską felgę zawsze były kłopoty. No, roboty w pocie czoła na najmniej 45 minut.

Do rozpoczęcia procedury startowej pozostawało jeszcze około pół godziny. Przyszedłem do Janusza Oskaldowicza, by pogadać przed wyścigiem. Panował okropny upał. Szukając trochę cienia wsiedliśmy obaj do jego VW Golfa GTI i rozparci wygodnie w fotelach analizowaliśmy aktualną sytuację w mistrzostwach Polski. Nagle rozległ się ten okropny dźwięk. Stukot o dach auta mówił tylko jedno. „Pada deszcz” – powiedziałem. „Cholera” – odrzekł Janusz. Jeszcze przez chwilę mieliśmy nadzieję, że to tylko tak, na chwilę, ale strumienie wody lejące się z nieba natychmiast ją rozwiały. „Cholera jasna – powtórzył Janusz – ale umoczymy. Przecież wszyscy ci, którzy mają zwykłe opony (czyli użytkowe z rzeźbą bieżnika) dubla nam założą!” „Może by próbować zmienić – podsunąłem nieśmiało bez zbytniej wiary we własne słowa. „Akurat zmienisz i wyważysz w pół godziny!” – wybuchnął Oskaldowicz. W samochodzie zapadła głucha i aż tętniąca wściekłością i rozpaczą cisza. Przerwał ją Janusz. „Eee tam! Wiesz co ci powiem – stwierdził – no i co z tego, że dziś damy ciała. Spokojnie. Do końca sezonu zostało jeszcze parę wyścigów. I tak im wszystkim znowu dowalimy!” Rzeczywiście, miał rację - jego argumentacja podziałała na mnie uspokajająco. „Masz rację – odparłem – i tak nie mamy wpływu na sytuację, to po co się denerwować. Będzie jak będzie”. Nastrój w VW Golfie GTI natychmiast znakomicie się poprawił.

Nagle usłyszeliśmy pukanie, a za zaparowanym oknem zobaczyliśmy jakąś sylwetkę. Oskaldowicz opuścił szybkę. Obok auta pod parasolem stał pan Władysław Gollob. Warto tu przypomnieć – dziś już mało kto o tym wie – że słynni ze znakomitych wyników w żużlu bracia Gollobowie Tomek i Jacek, wcześniej przez parę lat startowali w motocrossie i wyścigach zdobywając tytuły mistrzowskie i wicemistrzowskie. Ich mentorem i opiekunem w owych czasach był ojciec – pan Władysław Gollob. „Panowie! – powiedział pan Władysław, a w jego głosie przebijało zdumienie – siedzicie tu tak spokojnie?! Nie zmieniacie opon?!” „Nie zmieniamy, to bez sensu” – odpowiedział Janusz. „Spokojnie panie Władysławie, wszystko jest pod kontrolą” – dodałem. „Ale przecież jeszcze może zdążycie – nalegał pan Władysław – moi chłopcy wam pomogą!” „Bardzo dziękujemy, ale to bez sensu” – powtórzyłem słowa Oskaldowicza. Pan Władysław odszedł jeszcze bardziej zdumiony, a my dalej spokojnie siedzieliśmy w aucie.

Procedura startowa miała się zacząć za jakieś 10 minut, gdy deszcz ustał tak samo nagle jak spadł. Wysiedliśmy z samochodu i rozejrzeliśmy się wokół. Upał jeśli zelżał, to niewiele. Gorący asfalt zaś parował na potęgę i sechł w oczach. Spojrzeliśmy na siebie wesoło. „To co, trzeba iść przebierać się w kombinezon” – powiedziałem. Tymczasem w parku maszyn działy się dantejskie sceny. Część zawodników zdjęła już „slicki” i częściowo zamontowała „wety”. Inni mieli już „mokre” jedno koło gotowe w motocyklu i byli w trakcie pracy nad drugim. Niektórzy więc stali teraz klnąc paskudnie, inni ciskali o ziemię łyżkami, jeszcze inni z zaciętością na twarzy i paniką w ruchach brali się za kolejną zmianę. Panowały ogólny rwetes i bieganina.

Gdy wyjeżdżaliśmy na tor, na asfalcie były już tylko szybko znikające mokre łaty. Wyschły zupełnie po dwóch lub trzech okrążeniach. Oskaldowicz wygrał ten wyścig, ja zaś byłem drugi. Kiedy już zeskoczyłem z podium i szedłem właśnie do swojego stanowiska na paddocku, podszedł do mnie pan Władysław Gollob. Rozejrzał się wokół jak tajny agent i pochyliwszy się do mego ucha powiedział – „panie Włodku! Niech pan mi powie, skąd wyście z Oskaldowiczem wiedzieli, że przestanie padać!?” „Nie wiedzieliśmy” – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. „Ale niech pan mi powie – nalegał – ja nikomu tego nie zdradzę. To tylko do mojej wiadomości!” Kiedy powtórzyłem swoje stwierdzenie, pan Władysław wzruszył ramionami i odszedł chyba trochę obrażony. A to była najświętsza prawda – po prostu przestaliśmy panikować i postanowiliśmy poczekać, co będzie dalej!

Ze zmiennymi warunkami atmosferycznymi w wyścigach wiąże się jeszcze wiele innych śmiesznych sytuacji. Między innymi to właśnie Janusz Oskaldowicz i ja pierwsi w Polsce doświadczyliśmy na własnej skórze jak jedzie się na „slickach” po mokrym i na „wetach” po suchym torze. Ale to już temat na zupełnie inną gadkę.         

::: Włodzimierz Kwas :::
Logo MB
Copyright© 2009 TORN RACING TEAM. Wszelkie prawa zastrzeżone. Logo jPalio